Fès - la mystérieuse

Fuji Provia 400X

To hasło dotyczące Fezu towarzyszyło nam jeszcze w Marakeszu, gdy natrafiliśmy na całkiem niedrogie (30MAD) reprodukcje starych plakatów reklamujących Maroko, z których ten jeden wrócił z nami do Polski. A czy sam Fez okazał się być rzeczywiście tak tajemniczy jak niegdyś go przedstawiano?

Fuji Provia 400X

Zanim odpowiem na to pytanie zacznę może najpierw od tego, jak się tam dostaliśmy..
Marakesz opuściliśmy wczesnym rankiem, jeszcze zanim słońce wychyliło się znad pasma Atlasu. Jemaa el-Fna, jak przez ostatnie trzy noce dudnił muzyką i pachniał jedzeniem, tak o 6 rano był kompletnie wyludniony dając się rozpoznać tylko po smrodzie gnijących odpadków i zaledwie kilku otwartych straganach z pomarańczami. Pierwszy raz widzieliśmy w Marakeszu psy, z których kilka wyło rozpaczliwie do błyszczącego jeszcze na niebie księżyca - prawdopodobnie dlatego, że nadchodzący dzień znów należeć miał do kotów, których całe setki grasują po medynie.
Autobus nr 8 podjechał po kilkunastu minutach na przystanek i już wkrótce byliśmy na dworcu, z którego za niecałe 200MAD/os, jeśli mnie pamięć nie myli, mogliśmy ruszyć w stronę Fezu.

Minolta Hi-Matic G - Agfa Precisa CT-100

Trasa z Marakeszu do Fezu wiedzie przez Casablancę, Rabat (z którego uprzednio przyjechaliśmy) i Meknes. Widoki po drodze niesamowite, zakładając, że tak jak mnie fascynuje was Mars lub postnuklearne pustkowia. Przez pierwsze kilka godzin księżycowy krajobraz przecinają tylko nieliczne osady lub małe miasteczka z tworzącymi swoisty "skyline" minaretami. Im dalej na północ i w stronę oceanu, tym więcej pojawia się zieleni i da się odczuć, że gdzieś za horyzontem kryje się cywilizacja. A gdzie był konkretnie Fez? Fez znajdował się osiem bardzo długich godzin od Marakeszu, które pokonywaliśmy w narastającym upale i przy zamkniętych oknach, kolejny raz dziękując indyjskim kolejom za dobry trening te kilka miesięcy wcześniej.

Fuji Provia 400X

Na miejsce dotarliśmy chwilę przed 15 i zaraz z okolic dworca złapaliśmy autobus nr 19, który zabrał nas na Place R'cif, skąd mieliśmy rzut beretem do naszego hostelu znanego jako Funky Fes. Sama baza była rewelacyjna - co prawda 2x droższa od tego, co mieliśmy w Marakeszu (170MAD/os) ale pokój był olbrzymi i jak żywcem wzięty ze spaghetti westernu. Wkrótce okazało się także, że wiele domostw w Fezie przypominało bardziej meksykańskie haciendy niż typowe marokańskie "riady", jakie widywaliśmy w Marakeszu i to chyba można uznać za główną różnicę pomiędzy tymi dwoma. Fez to bowiem jedno z głównych miast Maroka, gdzie tak bardzo zaznaczyła się kultura arabsko-andaluzyjska. Nic też dziwnego, że zamiast "Bonjour Madame!" Paulina wciąż słyszała za plecami "Hola Señorita!". Ekhm..

Fuji Provia 400X

Jak to więc jest z tym  "Fès - la mystérieuse"? Czy faktycznie taki tajemniczy? Ciężko powiedzieć zważając, że spędziliśmy tam zaledwie 1 i 1/2 dnia. Nie ma jednak co ukrywać, że wielką tajemnicą jest medyna Fezu, którą przemierzaliśmy dziesiątki razy w przeróżnych kierunkach. Nogi bolą mnie do dziś a w głowie kręci się na samą myśl, że można wejść w złą uliczkę i nie znaleźć drogi powrotu. Gdyby nie zawieszone znaki do kilku najważniejszych zabytków, przeciętny turysta zgubiłby tam własny cień a nocą to już szkoda gadać. Tajemnicą jest także wszystko to, co w tej medynie jest. Tajemnica kryje się za każdymi drzwiami, które mijasz - może to po prostu zwykłe mieszkanie, może tajemniczy pokoik bez okna, w którym siedzi kilku mężczyzn szepcząc o czymś tak, by inni nie słyszeli a może przepiękny meczet, do którego jako niemuzułmanin nie masz wstępu a, chcąc nie chcąc, zmysły już się rozpaliły na widok kawałka kolorowej mozaiki znikającej za właśnie domykaną bramą. Tak, medyna jest zdecydowanie tajemnicza i choćby dla niej warto odwiedzić Fez.

Fuji Provia 400X

I warto też zaglądnąć tutaj następnym razem, bo to jeszcze nie koniec zdjęć a ulubione zostawiłem na sam koniec ;)

Fuji Provia 400X


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz